Podróż po Norwegii Południowej

5 - norwegia poludniowa

Dlaczego ciągle wracamy w to miejsce? Powodów jest wiele. Najbardziej urzeka nas dzika przyroda i widoki. Surowe góry, spienione wody rzek i potoków, rozległe lasy nie ustąpiły miejsca zdobyczom cywilizacji. Gościnność i kultura Skandynawów, cisza i spokój nawet na największych kempingach sprawiają, że po Norwegii podróżuje się niezwykle przyjemnie. A ponadto w Skandynawii latem praktycznie nie robi się ciemno, czasu na zwiedzanie jest więc mnóstwo.


Pojechaliśmy samochodem. Dzięki temu mogliśmy dotrzeć, dokąd chcieliśmy, i zatrzymać się, kiedy chcieliśmy, po to, by podziwiać kolejne góry, fiordy i jeziora.

Wyprawę zaczęliśmy od Niemiec. W Puttgarden wsiedliśmy na prom, by za niespełna godzinę wysiąść w Rodbyhavn w Danii. Stąd do Szwecji dojechaliśmy otwartym w 2001 roku mostem Öresund. Do celu podróży doprowadziła nas trasa E6. Droga ta nie jest łatwa (wąska, zawieszona między górami a morzem, poprzecinana kilkoma fiordami, które trzeba pokonać, korzystając z promów), ale niezwykle malownicza. W samej Norwegii zamierzaliśmy szybko opuścić Oslo, udać się do parku narodowego Dovrefjell, na dłużej zatrzymać się w Kongsvoll, po czym „drogami trolli” i „orłów” pojechać do Geiranger, jednego z najpiękniejszych zakątków Norwegii, a zwiedzanie zakończyć na wyspie Runde.

Spiesz się powoli

Południowa Norwegia wita nas spokojnym, rolniczym krajobrazem. Wśród złotych i zielonych pól leżą porozrzucane drewniane domy. Skromne, nierażące przepychem, podobne do siebie, doskonale wtapiają się w otaczający krajobraz. Zadbane wsie i miasteczka toną w zieleni drzew. Pokonując kolejne kilometry, widzimy, jak pola ustępują miejsca lasom, wśród których skryły się bagna, mokradła, torfowiska. Im dalej na północ, tym mniej drzew. Coraz większe przestrzenie zajmuje tundra. Im bliżej bieguna, tym mniej domów, mniej ludzi, a człowiek coraz bardziej czuje, że jest jedynie maleńkim elementem niesamowitej mozaiki. Słońce jest delikatniejsze, a subtelne światło wydobywa z każdego liścia niepowtarzalną barwę. Ten kraj jest tak pełen sprzeczności i tajemnic, że nie warto się spieszyć. Za każdym zakrętem wspinającej się na kolejną przełęcz lub opadającej do doliny drogi kryje się nowy zapierający dech w piersiach widok. Obserwując połyskującą taflę wody, trudno od razu stwierdzić, czy jest to jezioro, czy też jeden z niezliczonych fiordów wcinających się w głąb lądu.

Małe jest piękne, a duże… jeszcze piękniejsze

Zaledwie 300 km na północ od Oslo czeka nas prawdziwa niespodzianka – płaskowyż Dovrefjell, swoista wyspa wśród rozciągających się dokoła lasów borealnych. Stanowi przedsmak tundry, mimo że od koła podbiegunowego dzieli nas jeszcze ponad tysiąc kilometrów. Warto zatrzymać się tu na dłużej, wstać przed wschodem słońca, aby zobaczyć krajobraz spowity mgłą, której pierwsze promienie nadają odcień sepii. W miarę jak unosi się kurtyna z mgły, naszym oczom ukazuje się otwarta przestrzeń otoczona majaczącym na horyzoncie łańcuchem gór. Na tym obszarze królują głazy porzucone przez lodowce, które wycofały się stąd tysiące lat temu, oraz znacznie młodsze pojedyncze drzewa. Spacer ścieżkami rezerwatu Fokstumyra pozwala nam bliżej przyjrzeć się tundrowym wierzbom i brzozom oraz w pełni docenić bogactwo form, kształtów i kolorów występujących w naturze. To tutaj można najlepiej przekonać się o słuszności powiedzenia, że małe jest piękne. Wystarczy pochylić się nad dywanem porostów pokrywających podłoże, skały czy pnie drzew, aby dostrzec, jak misternie jest on utkany. Sama świadomość, że otaczają nas rośliny, które żyją tu od dziesiątków albo i setek lat, sprawia, że czujemy się jak w sanktuarium. Niektóre porosty przyrastają w ciągu roku zaledwie o milimetr, łatwo więc samemu oszacować ich wiek.
Po poranku spędzonym na podziwianiu tych miniaturowych stworzeń wybieramy się na spotkanie z prawdziwymi olbrzymami. W leżącym nieopodal Parku Narodowym Dovrefjell żyją woły piżmowe. Te ważące prawie pół tony olbrzymy przypominające poruszającą się kopę siana robią imponujące wrażenie. Pierwotnie woły piżmowe występowały w tundrze Ameryki Północnej, Syberii i Grenlandii. Gęste i długie futro umożliwia im przeżycie w warunkach, w których nie przetrwałby żaden inny ssak kopytny. W latach 30. XX wieku zostały sprowadzone w góry Dovre w Norwegii i od tego czasu ich pogłowie powoli rośnie. Obecnie jest ich tutaj około 120. Zwierzęta te są bardzo powolne, lecz jeśli ktoś naruszy ich osobistą przestrzeń – atakują. Nie trzeba chyba mówić, jak może się skończyć konfrontacja z takim cielskiem uzbrojonym w potężne rogi. Lepiej więc zachować bezpieczną odległość. Wędrując po parku, można spotkać innego znanego wszystkim mieszkańca Północy. To właśnie w tych górach żyją jedyne dzikie stada reniferów. Wszystkie renifery, jakie napotkamy w czasie dalszej wędrówki, będą już miały właścicieli.
Dzień tak pełen wrażeń można zakończyć spacerem po ogrodzie botanicznym prezentującym wiele gatunków roślin wysokogórskich w ich naturalnym siedlisku bądź też odpoczynkiem w zajeździe „Kongsvold Fjeldstue”.

Norwegia Południowa

Przez góry do fiordów na naleśniki

Kongsvoll stanowi doskonałą bazę wypadową w pobliskie góry – tędy od stuleci wiodła trasa z południa na północ Norwegii. Tędy też od 1000 roku, czyli od czasu, kiedy Norwegia przyjęła chrzest, pielgrzymowali wierni do grobu św. Olafa w katedrze w Nidaros. W 1670 roku król oficjalnie mianował tę osadę hotelem i od tego też czasu pełni taką właśnie funkcję. Najstarsze budynki pochodzą z 1720 roku. Starannie odnowione, prezentują prosty i szlachetny styl norweskiej architektury. Tradycja i gościnność minionych pokoleń obecne są w każdym domu bez względu na jego wiek. Królowa Norwegii Sonia, a także królowa Danii Małgorzata mają tutaj swoje apartamenty. Jeśli brak czasu lub funduszy nie pozwala nam zatrzymać się na dłużej, warto wstąpić choć na kawę, aby poczuć niepowtarzalną atmo-sferę osady.

Dramatyczne piękno norweskich krajobrazów w pełni doceniamy, pokonując „drogę trolli” i nieco łagodniejszą „drogę orłów”. Nie polecamy tych tras początkującym kierowcom ani tym, którzy zmagają się z lękiem przestrzeni. Wąskie, kręte, prowadzone tuż na krawędzi stromych zboczy, bez barierek ochronnych, często szerokie zaledwie na jeden samochód z rozmieszczonymi co jakiś czas zatoczkami umożliwiającymi wymijanie są nie lada wyzwaniem nawet dla wytrawnych kierowców. Zapierające dech w piersiach widoki sowicie wynagradzają trud podróżowania. Spragnieni nowych, tym razem łagodniejszych doznań, wybieramy się na krótki rejs fiordem Geiranger otoczonym niemal pionowymi ścianami gór i licznymi wodospadami. Imponujące wrażenie robią ogromne luksusowe statki pasażerskie wpływające do tego niezwykle wąskiego fiordu. W czasie rejsu turystycznym promem linii MRF podziwiamy widoki i przysłuchujemy się komentarzowi w kilku językach. Kosztujemy też svele, tutejszej kulinarnej specjalności. Ten przypominający naleśniki deser przypada do gustu naszym podniebieniom, postanawiamy więc kupić kubek z nadrukowanym przepisem. Jak przekonaliśmy się po powrocie, receptura jest niezwykle prosta, a wszyscy goście niezmiennie rozpływają się w zachwytach.

Runde – wyspa smagana wiatrami

Kolejnym etapem naszej podróży jest wyspa Runde – miejsce interesujące nie tylko dla ornitologów, ale także dla każdego turysty, nawet takiego, który nie potrafi odróżnić wróbla od sikorki. Na tej maleńkiej wysepce, wysuniętej najdalej na południe Norwegii, znajduje się kolonia lęgowa maskonurów i innych ptaków morskich. Szacuje się, że rocznie gnieździ się tu 170 tysięcy par należących do różnych gatunków, m.in. głuptaki, mewy trójpalczaste, fulmary, kormorany czubate, nurzyki podbielałe, alki krzywonose. Obszar ten jest chroniony już od 1957 roku. Dotarcie na klify z kolonią lęgową tych ptaków zajmuje nam zaledwie pół godziny.

Później kilkakrotnie tam wracamy. Do kolonii lęgowych ptaków nie warto zaglądać w ciągu dnia – zobaczymy tam zaledwie pojedyncze osobniki. Prawdziwe przedstawienie zaczyna się dopiero wieczorem, kiedy tysiące ptaków powracają pojedynczo lub stadkami do gniazd i nor (maskonury gnieżdżą się bowiem w norach ukrytych na trawiastych zboczach). W ciągu dnia natomiast najlepiej wybrać się w rejs kutrem, który opływa wyspę dookoła, i z bliska przyjrzeć się polującym głuptakom, mewom czy maskonurom. Tym samym kutrem można też popłynąć trochę dalej i zobaczyć foki odpoczywające na rozrzuconych w okolicy skalistych wysepkach. Inną „dzienną” atrakcją wyspy jest stara latarnia morska i położona u jej stóp dawna osada rybacka. Aż trudno uwierzyć, że w domach stojących na niewielkim skrawku lądu wciśniętym pomiędzy morze a klif jeszcze nie tak dawno mieszkali ludzie.

Na Runde rzadko bywa ciepło i słonecznie, za to często szaleje porywisty wiatr, który nawet w środku lata przewiewa do szpiku kości. Wiatr ma także niewątpliwe zalety – dzięki niemu nie ma tu komarów ani meszek. Wysokie klify, skaliste wyspy oraz wzburzone morze zapewniają przyjemny odpoczynek. Miłośnicy srogiej aury wyspy mogą zostać dłużej. Jest gdzie spać (dwa kempingi i schronisko młodzieżowe), gdzie jeść (sympatyczna knajpka) i co oglądać (każdego wieczoru bezpłatny spektakl powrotu maskonurów i alek z łowisk oraz zachód słońca nad oceanem).