Jej swojski krajobraz przypomina pólnocno-wschodnie rubieże Polski. Tyle podobieństw. Reszta to różnice.
W tej słabo zaludnionej krainie, tak na pierwszy rzut oka znajomej, czuję ducha innego porządku. Schludne farmy rozrzucone tu i ówdzie wśród pagórków wyglądają zawsze jak świeżo malowane. Powiewają nad nimi flagi rozwijane o świcie i zwijane na noc, z regularnością godną wacht na okręcie wojennym. Kręcą się ramiona zabytkowych wiatraków i współczesnych turbin. Szerokimi, równymi jak stół szosami suną z przepisową prędkością samochody (zazwyczaj masywne Volvo). Pełna dyscyplina!
Prawdziwy wiking
Podróżuję pociągami lub autobusami, a moi szwedzcy znajomi martwią się, czy sobie poradzę. Dlaczego? Nawet na stacjach dużych miast bilety kupuje się w automatach, na których nie ma słowa w żadnym ludzkim języku. Jest w tym pewien paradoks, bowiem szwedzkie dzieci od pierwszej klasy szkoły podstawowej uczą się angielskiego i prawie każdy porozumiewa się płynnie językiem Shakespeare’a.
Ci sami przyjaciele wciąż wysyłają mnie do westernowego miasteczka. To ich zdaniem fenomenalne miejsce. Mnie jednak bardziej od niby-Indian i niby-kowbojów pociągają wikingowie. Może ulegam stereotypom, ale tu, w Szwecji, i do tego w Skanii, wydają mi się oni. bardziej na miejscu. Stawiam na swoim i trafiam do Höllviken, na południowo-zachodnim cyplu skańskiego wybrzeża.
U wrót zrekonstruowanej przez grupę pasjonatów wioski wikingów w Höllviken grupę turystów wita Piere – niepozorny mężczyzna w skromnych płóciennych szatach. Jego wygląd trochę rozczarowuje, nie wygląda bowiem na kogoś, kto. bezwzględnie łupił i gwałcił. A jednak Piere doskonale wciela się w rolę. Mówi po angielsku, przeciągając mocno „r”, co uwypukla skański akcent. Prowadzi do „swojego” domu, sadza gości za „swoim” stołem, opowiada o „swojej” rodzinie, obyczajach i tradycjach przodków. Robi to tak sugestywnie, że tarcze ze sklejki stają się prawdziwe, a wyhaftowane na płótnie bitewne sceny z sagi o wielkich bohaterach zamieniają się w rzeczywiście krwawe zmagania. Mimo to, kiedy w uliczce pojawia się jasnowłosy chłop na schwał, panie biegną zrobić sobie z nim zdjęcie, a mnie wyrywa się: – Ooo… prawdziwy wiking! Piere reaguje natychmiast: – Jestem rrrównie dobrrrym, prrrawdziwym wikingiem!
Miejsce na wioskę wybrano nieprzypadkowo. U brzegów półwyspu, na ważnym szlaku ku cieśninie Öresund, znajduje się bowiem największe w Szwecji skupisko wraków łodzi wikingów.
Piere i jego koledzy założyli fundację, która zajmuje się pozyskiwaniem środków na utrzymanie rezerwatu, jak określają Fotevikens Museum w Höllviken. Organizują kursy szkutnictwa, pieką chleb według receptur z X-XI wieku, wykonują naczynia i szyją płócienną odzież. Na co dzień oprowadzają turystów, w tym grupy szkolne podczas plenerowych lekcji historii. Każdego roku w drugi weekend czerwca zjeżdżają do nich współcześni wikingowie z całej Europy.
Twierdze Duńczyków
Na wybrzeżu w Skanii dominują ślady zmagań z Duńczykami. Prowincja należała do nich od XI do połowy XVII stulecia. I to oni wznosili tu twierdze strzegące szlaku przez cieśninę Öresund łączącą Bałtyk z Morzem Północnym.
Najbardziej imponuje mi uznawana za arcydzieło sztuki fortyfikacyjnej twierdza w Landskronie. Ceglane mury przeglądają się w wodach fosy, robiąc ogromne wrażenie. Niewinne z pozoru, porośnięte trawą bastiony artyleryjskie (Landskrona, Carolus, Baner i Wrangler) służyły do ostrzeliwania morza, portu i. miasta.
Pozostałości najstarszej z duńskich twierdz wybrzeża zwiedzam w Helsingborgu. Została z niej w zasadzie tylko wieża Kärnan na górującym ponad miastem wzgórzu. Ma imponujące rozmiary: 35 metrów wysokości i grube na 4,5 metra mury.
Pnę się do niej szerokimi stopniami Terasstrapporna, a potem jeszcze wąską, zdającą się nie mieć końca, krętą klatką schodową. Jak na nizinny kraj – niezła „górska” wycieczka. Ze szczytu patrzę na port i wyruszające ku duńskim brzegom promy. Stąd do Danii, a zarazem na kontynent, najbliżej.
Ciągnącą się wzdłuż wybrzeża aleją Landborgspromenaden docieram do rezydencji królów szwedzkich w Sofiero. Powstała w 1865 roku jest pamiątką zgoła niewojennych czasów. Zakończone kilka dekad wcześniej wojny napoleońskie były bowiem ostatnimi w dziejach Szwecji. Każdego roku w czerwcu w tutejszych ogrodach rozkwita 10 tysię-cy krzewów rododendronów. Dość trudno jest trafić na kulminacyjny moment tego barwnego spektaklu. Zawsze jednak warto odwiedzać Sofiero, bo od wiosny do jesieni podziw budzą pieczołowicie pielęgnowane Kungliga Rabatter – klomby z kompozycjami różnych gatunków roślin ozdobnych. Za cieśniną, na duńskim brzegu, majaczy sylwetka zamku Hamleta w Helsingor.
Cuda w katedrze
Drugi filar władzy Duńczyków w Skanii stanowiło arcybiskupstwo utworzone tu ich staraniem w 1104 roku. Siedzibą hierarchy, który sprawował pieczę duszpasterską nad terenami całej Skandynawii, wraz z Grenlandią, ustanowiono Lund. Symbolem władzy biskupiej jest potężna katedra (Domkyrkan) z dwiema wieżami – jedna z najokazalszych romańskich świątyń Europy.
Budowano ją przez blisko pół wieku i poświęcono w 1145 roku. Na kamiennej posadzce krypty prawie niezmienionej od XII stulecia igrają słoneczne promienie. Światło ożywia legendarnego olbrzyma Finna, który obejmuje wspierający sklepienie filar, by wstrząsnąć murami katedry. W nawie świątyni, na lewo od wejścia widzę ławki skierowane w przeciwną stronę niż pozostałe. Są tak ustawione, by goście mogli dwa razy dziennie oglądać hołd Trzech Króli – widowisko kukiełkowe, które jest elementem oryginalnego zegara astro-nomicznego. Horologium mirabile lundense wykonał mistrz zegarmistrzowski Nicolaus Lilienfeld w 1425 roku. Horologium jest zegarem i kalendarzem. Pokazuje pozycję słońca i dzień wraz z jego astronomicznymi parametrami. Będzie działać do 2123 roku.
Rycerz ponad stan
Istnym fenomenem jest zamek Glimmingehus. Tak naprawdę nie jest zamkiem, choć powstał w 1499 roku. W Österlenie nie wznosili już wówczas zamków nawet najwaleczniejsi królowie. Natomiast wielmożom nie wolno było budować twierdz bez zgody panującego.
Ponadto gdy obiekt powstawał, jego właściciel, Jens Holgersen Ulfstand, nie był rycerzem. Wywodził się wprawdzie ze starego, ale nie szlachetnego rodu. Dopiero za zasługi dla korony, między innymi zarządzanie Gotlandią, otrzymał nobilitację i herb. Wcześniej jednak fascynował się rycerską kulturą tak dalece, że pracujący dlań architekt z Westfalii, Adam van Dürren, nadał domowi zleceniodawcy kształt wczesnośredniowiecznej wieży obronnej.
Otoczony fosą Glimmingehus stanowi intrygujący akcent wśród łagodnie falujących łąk. Prawdziwie zaskakujące są jednak jego wnętrza pełne ciasnych korytarzy i okutych żelazem drzwi z otworami strzelniczymi. Aż roi się tu od pułapek, dzięki którym cofający się obrońcy mogli razić
wroga pociskami. Nigdy ich nie wykorzystano. W związku ze zmianą sposobów wojowania gotyckie mury odchodziły do lamusa. Chociaż trzeba przyznać, że solidne nad miarę, oparły się próbom rozebrania przez Szwedów w 1675 roku (początek wojen o panowanie w Skanii).
Cider z Kivik
Jeszcze jedną specyficzną dla Skanii atrakcję napotykam w Kivik. Mieści się tutaj wytwórnia cidera – owocowego napoju alkoholowego – założona przez rodzinę Akesson w XIX wieku. Były to czasy wielkiego kryzysu, brakowało żywności. W poszukiwaniu szczęścia Szwedzi masowo emigrowali, głównie do Ameryki. W miastach Nowego Kontynentu zaroiło się od szwedzkich robotników i pokojówek.
Wszyscy wyjeżdżający śnili amerykański sen o wzbogaceniu się. Dążyli do tego uczciwą i mozolną pracą albo łatwiej – poszukując szczęścia na terenach złoto- lub roponośnych. Sprytny Henric Akesson zauważył, że w okolicach Kivik panują doskonałe warunki (łagodny klimat i gleby o wapiennym podłożu) do uprawy drzew owocowych. Wraz z rodziną zajął się sadownictwem oraz przetwórstwem owoców.
Po dziś dzień w zakładach Kivik Musteri powstają konfitury, soki i zawierające od 1 proc. do 8,5 proc. alkoholu cidery. Najpopularniejsze są jabłkowe (äpple) i gruszkowe (päron), ale obecnie powstają też inne, choćby z owoców egzotycznych. Potomkowie Akessona produkują też oparte na tradycyjnych recepturach konfitury zwane sylt oraz jedyne w Szwecji wino – Kronovall – z włoskich winogron. Tak oto okolice Kivik stały się owocowym zagłębiem Szwecji, a Akesson. wyśnił swój amerykański sen bez podróży za ocean.
Czas żegnać Skanię. Ale nim promem z Trelleborga odpłynę do Gdańska, spędzam ostatni wieczór w największym mieście prowincji, w Malmö, w variétés „Salonger Malmö Wallmans”. Dynamiczne przedstawienie jest ostatnim akordem wycieczki do Skanii. Ale muzyka brzmi jeszcze w uszach, gdy następnego dnia z pokładu promu spoglądam na pozostające w tyle szwedzkie brzegi.